Kolejny dzień to niedzielne lenistwo. Wybieramy się jedynie na spacer Drogą pod Reglami. Bardzo fajny teren na spacery dla rodzin czy lżejsze trasy. Serdecznie polecam! Można obrać tam wiele ciekawych tras, a nawet dotrzeć do Czerwonych Wierchów czy na Giewont. Typowo niedzielne okolice.
Esencja Orlej Perci - drabinka na Koziej Przełęczy |
Jeszcze z Zawratu, przedsmak, przystawka dania głównego |
Powoduje to lekki strach. Jednak największe emocje są kiedy nie dotarliśmy jeszcze do szczytu, pioruny są coraz bliżej, zaczyna padać. Warto dodać, że jedyna droga ucieczki zaczyna się własnie na Kozim Wierchu. Narzucamy sobie coraz szybsze tempo. Czuć w naszych szeregach lekką panikę tonowaną przez seniora i naszego przewodnika, czyli mojego tatę. Przez szczyt dosłownie przelatujemy uciekając na czarny szlak prowadzący nas do Doliny Pięciu Stawów Polskich. Nie ma czego żałować. Nie było tak naprawdę co oglądać oprócz otaczającej nas mgły. Na początku szlaku zaczyna padać...a nie! To grad. Mocny. W dodatku pioruny walą coraz mocniej, a specyfika dolin dodaje im mocy. Jest trochę strasznie. Dobra, jest zajebiście strasznie. Kolejne kulki gradu trafiają w głowę, dzielnie uciekamy do Doliny Pięciu Stawów. Emocje powoli opadają, grad jest coraz lżejszy, czasami wraca ze zdwojoną siłą. Burza też jakby od nas ucieka. Uff. Można odetchnąć. Jesteśmy już na dole. Spoglądamy złowieszczo w okolice Koziego Wierchu i idziemy dalej. Standardowe zejście, takie samo jak pierwszego dnia. Jednak kiedy do Palenicy Białczańskiej została gdzieś godzina rozpętuje się straszna ulewa. Kiedy zdążyliśmy już trochę oschnąć i złapać dobry nastrój...damn. Leje strasznie, szlak zamienia się w rwący potok. W butach chlupie znowu woda, spodenki kleją się do ciała. Nieprzyjemnie.
Nasz pierwszy checkpoint, i jak się okazało ostatni, czyli Kozi Wierch |
Szybkim krokiem docieramy do Wodogrzmotów Mickiewicza. A tak znowu Janusze wracający z Morskiego Oka...wpadli na pomysł chowania się przed burzą w toitoiach...wszystkie zajęte, a człowiek chce się po prostu załatwić. Ludzka pomysłowość nie zna granic...jakoś tam dostaliśmy się do WC. Idziemy dalej. Trochę pada, trochę nie. Z chlupiącymi butami, mokrymi kurtkami, spodenkami i wszystkim docieramy na Palenicę Białczańską, stąd szybka ucieczka do domu. Szybki obiad u gadulca, którego już bardzo dobrze znacie. Oczywiście standardowe tematy rozmów. Ustawy, zdrowie, kondycja państwa polskiego. Dziękujemy za pyszny obiad i uciekamy. Czas się wykąpać. Nie opiszę słowami piękna uczucia ściągania z siebie przemoczonych butów i reszty ubioru. Nie opiszę też grzania się w cieple kaloryfera. Trzeba to przeżyć samemu, po prost. Coś pięknego! Jednak człowiek zdaje sobie sprawę, że to koniec. Już jutro wyjazd. Robi mu się smutno. Tatrzańskie szlaki, do zobaczenia za rok! Było pięknie jak zawsze, za krótko też jak zawsze!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz